Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Huczne urodziny Piranha Music [RELACJA]

Z okazji 11. urodzin wytwórni Piranha Music w NRD szumnie świętowaliśmy przy akompaniamencie gitar. Tej imprezy, a przede wszystkim koncertów, nie zapomni nikt. Poznaliśmy wszystkie smaki ciężkiej muzyki – od szybkiej i skocznej po pogrążającą w zadumie.

Tańce w krypcie voodoo

Rzadko zdarza się, żeby tłum był aż tak ruchliwy na koncercie otwierającym wydarzenie. Zdarzyło się to jednak podczas występu świeżego zespołu Marie Laveau. Gotycki punk rock w ich wykonaniu rozbudził pierwsze rzędy do ruszania ramionami, a czasem nawet wirowania.

Zaczęli od kawałka Naivety, który ukazał się w tym roku w kompilacji Warsaw after midnight. Nie była to szczególnie skomplikowana muzyka, ale chwytliwa i przepełniona klimatem mroku z lat 80. Miałam zastrzeżenia do wokalu,
bo nie zawsze brzmiał czysto, a efekt pogłosu był trochę zbyt rozkręcony. Cóż, może takie było zamierzenie, ponieważ wprowadzało to subtelną atmosferę niepokoju i było dość spójne z nagraniami. Wokalistka raczyła nas pełnymi emocji piskami w utworze At What Cost. Szczególnie podobały mi się klawisze. Dzięki nim można było jeszcze lepiej zatopić się umysłem w ciemnej gotyckiej krypcie.

Jeśli przegapiliście ten koncert, 4 stycznia Marie Laveau ponownie pojawi się w Toruniu, tym razem w Kombinacie Kultury.

Zobacz też: Post Mortem – edycja siedemnasta [RELACJA]

Dusza z ciała wyleciała

Wyobraźcie sobie, co się dzieje, gdy rozbudzona poprzednim koncertem publika idzie na kolejny, jeszcze żwawszy. Mary zapewniły nam kompletny trening kardio, bo do ich akompaniamentu nie dało się nie skakać. Bębny przyjemnie bujały, a melodie wbijały się w głowę i nie chciały wyjść. Modulacje rytmem ubogacały występ, chociaż były momenty, w których perkusja nie wyrabiała się z tempem.

Pogo uspokoiło się na chwilę dopiero w piątym utworze, kiedy nastąpiło chwilowe spowolnienie. Zespół sprytnie mieszał różne gatunki muzyczne; był to głównie dbeat w blackowym klimacie, ale czasem robiło się wręcz doomowo. Ta dynamika skontrastowała cały występ i pozwoliła balansować na raz szybszej, a raz wolniejszej „fali”. Jako ostatni utwór Mary zagrały Wiedźmę, w której ładnie wybrzmiewała podwójna stopa i wprawiała nasze wnętrzności w wibracje lepsze niż jakikolwiek masaż serca. Osobiście wcześniej nie mogłam przekonać się do twórczości Mar, ale muszę przyznać, że obecnie jestem uzależniona od tego energetycznego kopa, jaki prezentują.

Zobacz też: „Znaleźć coś, co nam bliskie”. Wywiad z Eldrichtem z zespołu Mary

Ciężar i precyzja

Wszyscy w skupieniu oczekiwali na pierwsze dźwięki najbardziej wyczekiwanego koncertu tego wieczoru. Gorycz otworzyła swój występ utworem Zabieram skórze twoją twarz. To ich najpopularniejszy utwór. Nie dziwi mnie to, widok ekscentrycznego frontmana zespołu metalowego z tamburynem może niektórych zaskoczyć. Pasuje do jednak do awangardowej koncepcji.

W muzyce Goryczy czuć ciężar, a jednocześnie precyzję. Tematyka utworów również nie jest lekka. Cieszyło mnie, że mogłam skupić się na słowach i ich znaczeniu. Tomek Kukliński ma świetną dykcję i ekspresję. Od zespołu nie można było oderwać zarówno uszu, jak i oczu. Szczególnie rezonowałam z utworem Budzi, który opowiadał o trudnościach z samym podniesieniem się ze stanu spoczynku. Podczas Na dno czułam ten ucisk, tę masę, która przytłacza czasem człowieka o poranku.

Cały performance był dopięty na ostatni guzik. Perkusista Tomasz Semeniuk bez problemu grał najcięższe partie i absolutnie nic się nie rozjeżdżało. Akcenty na gitarze i na talerzach nie przytłaczały, ale też nie znikały przyćmione przez ogół kompozycji. Spodziewałam się, że występ Goryczy będzie dobry, ale po raz pierwszy stałam tuż pod sceną i jeszcze głębiej przeżywałam to, co prezentowali.

Gotyckie after party

Po koncertach można było trochę wyluzować i pójść na parkiet, by potańczyć do starych, dobrych, gotyckich kawałków, które dobierał Das Omen. Pojawiły się utwory najbardziej znanych zespołów tworzących w tym nurcie, m.in. Sisters of Mercy, Bauhaus czy She Wants Revenge. Cała sala była zadymiona i tańczący byli skąpani w rozmytym, czerwonym świetle. Myślę, że można tę potańcówkę uznać za kompozycyjną klamrę całego wydarzenia, biorąc pod uwagę rozpoczęcie go przez Marie Laveau.