Od niedawna czytam pasjami prozę Stephena Kinga. Mistrz suspensu – jak zwykło się nazywać autora – w pełni zasłużył na ten przydomek: jak nikt buduje napięcie, wycisza akcje by następnie pozwolić wrócić niespodziewanie przypływowi zdarzeń. Nie dziwi zatem, że filmowcy chętnie używają twórczości Kinga jako gotowej bazy, na której budują swoje – nie zawsze udane filmy.
Źródeł ekranowej „kingomanii” upatrywać należy pod koniec lat 70tych : na ekrany weszły wtedy dwa inspirowane jego prozą dzieła „Carrie” i „Miasteczko Salem”, moda na ekranizacje dzieł autora przyszła jednak dopiero wraz z sukcesem „Lśnienia” Stanleya Kubricka w 1980 roku, które ugruntowało pozycję Jacka Nicholsona jako gwiazdy i wpłynęło znacząco (wraz z rolą z „Lotu nad kukułczym gniazdem” i kreacją Jokera z „Batmana”) na to, że aktor nigdy nie będzie nam się już wydawał w pełni normalny, a scena, w której Nicholson rozrąbuje drzwi, a następnie z czystym szaleństwem w oczach wygląda przez powstały otwór wpisała się do filmowego kanonu.
Powodzenie „Lśnienia” zachęciło innych twórców do sięgnięcia po prozę Mistrza z Maine, niestety większości z nich zabrakło albo talentu, albo pomysłu albo pieniędzy, a najczęściej: wszystkich trzech. W latach 80tych powstało prawie 20 ekranizacji twórczości Kinga: głównie niskobudżetowych filmów telewizyjnych i seriali.
Powodzenie „Lśnienia” zachęciło innych twórców do sięgnięcia po prozę Mistrza z Maine, niestety większości z nich zabrakło albo talentu, albo pomysłu albo pieniędzy, a najczęściej: wszystkich trzech.
Wśród nich roiło się od gniotów, które przerażały głównie tym, że pokazywały jak słaby film można nakręcić. Prym wśród tych, które widziałem, wiedzie „Cujo” opowiadający o morderczych zapędach pewnego bernardyna.
Nie wszystko w latach 80tych było całkowicie złe: kasowym przebojem, który mimo wątpliwych walorów doczekał się jak do tej pory 6 odcinających kupony od sławy kontynuacji okazał się obraz „Dzieci kukurydzy”, a groteskowo-diabolicznego klowna-upiora z „To” z przełomu dekad można ustawić w pierwszej piątce przynajmniej w 2. kategoriach: najbardziej przerażającego klowna i najlepszej roli Tima Curry’ego. To on wcielił się w obdażonego sardonicznym uśmiechem i świdrującym spojrzeniem błazna, który siał postrach i śmierć w miasteczku Derry.
Sam King, podobnie jak wielu pisarzy przed nim, postanowił stanąć za kamerą, w 1986 zekranizował swoje opowiadanie pt. „Ciężarówki” i tak powstał film „Maksymalne przyspieszenie”, o którym wystarczy powiedzieć, że przyniósł swojemu twórcy Złotą Malinę. Niechlubna nagroda przekonała autora, że reżyserka to nie jest to, czym powinien się zajmować.
Gdy „kingowe” filmy nieuchronnie zbliżały się w kierunku dna, nastał rok 1994, kiedy to reżyserowi Frankowi Darabontowi poświęcono nakręcenie „Skazanych na Shawshank”
Gdy „kingowe” filmy nieuchronnie zbliżały się w kierunku dna, nastał rok 1994, kiedy to reżyserowi Frankowi Darabontowi poświęcono nakręcenie „Skazanych na Shawshank”. Film, który bez wątpienia można nazwać arcydziełem, przedstawiający historię Andy’ego Dufresne’a odbywającego karę w tytułowym więzieniu Shawshank z perfekcyjnym duetem Timm Robbins – Morgan Freeman, udowodnił, że z prozy mistrza suspensu da się wiele wykrzesać. King wrócił do łask, a jego twórczością zainteresowały się zasobniejsze portfele.
„Skazani” ukazało się w zbiorze opowiadań „Cztery pory roku”, które – biorąc pod uwagę jakość ekranizacji – najwyraźniej można zaliczyć do najlepszych wydań prozy Kinga. Z tej książki bowiem pochodzi także opowiadanie „Zdolny uczeń”, na podstawie którego powstał w 1998 roku film „Uczeń Szatana”, który znajduje się w ścisłej czołówce adaptacji twórczości mistrza z Maine. Oszczędny, ale dobrze nakręcony obraz przedstawia pojedynek manipulacji między wybitnym nastolatkiem Toddem, a podstarzałym nazistowskim zbrodniarzem Dussanderem, w którego z wyjątkowym kunsztem wcielił się Ian McKellen.
Dzięki zainteresowaniu wywołanemu przez „Skazanych” w 5 lat później powstała „Zielona Mila” – uhonorowana w 4. kategoriach nominacjami do Oscara, z wyciskającą łzy rolą zmarłego w ubiegłym roku Michaela Clarka Ducana : kto nie poczuł choć jednej ciarki gdy ten śpiewał „Heaven, I’m in heaven” ten nie może nazywać się człowiekiem.
Dzięki zainteresowaniu wywołanemu przez „Skazanych” w 5 lat później powstała „Zielona Mila” – uhonorowana w 4. kategoriach nominacjami do Oscara, z wyciskającą łzy rolą zmarłego w ubiegłym roku Michaela Clarka Ducana : kto nie poczuł choć jednej ciarki gdy ten śpiewał „Heaven, I’m in heaven” ten nie może nazywać się człowiekiem. „Zieloną milę” można uznać za ostatnią tak dobrą ekranizację prozy Kinga.
To jednak może się niedługo zmienić.Najbliższe 3 lata zapowiadają się bowiem pod tym względem bardzo owocnie:powstaje film „11/22/63” oparty na powieści „Dallas 63”, która uznawana jest za jedną z najlepszych w dorobku autora, przygotowywany jest serial „Pod kopułą”, którego producentem wykonawczym został sam Steven Spilberg , oraz remake’i „Carrie” z Julian Moore i „To”, pytanie jak tym razem zaprezentuje się diaboliczny klown.
Prawdziwą gratką (ale i – zważając na dotychczasowe doświadczenia – powodem do obaw) dla fanów twórczości Kinga są plany zekranizowania w formie serialu opus magnum autora: cyklu „Mroczna Wieża”. Główny bohater – Roland – jest rewolwerowcem, którego głównym celem jest dotarcie do tytułowej Wierzy, w tym celu Roland przemierza postapokaliptyczny świat. Łącząca w sobie klimat fantasy, westernu i horroru opowieść stanowiła prawie niemożliwą do zekranizowania rzecz. Niemożliwą aż do czasu „Gry o Tron”.
Z ekranizacjami powieści Kinga jest jednak tak, że nigdy do końca nie wiadomo, czy powstanie szmira czy arcydzieło.