Trzeci dzień festiwalu „Media i Sztuka” przebiega pod hasłem „Nasz mały PRL”. Przed Terminalem Sztuki pojawiły się zabytkowe pojazdy – Trabant, Syrena, Żuk Straży Pożarnej. A w festiwalowym namiocie Krzysztof Kowalewski, polski aktor komediowy, opowiadał o współpracy ze Stanisławem Bareją.
Wiktor Szabłowski, prowadzący spotkanie z aktorem, pytał go o znajomość z reżyserem, o relacje Bareja-Tym, pracę na planie filmowym, a także o „bareizm”.
Jeszcze przed spotkaniem z festiwalową publicznością – Krzysztof Kowalewski powiedział „Radiu Sfera”, że w okresie realnego socjalizmu produkowane lepsze komedie, głównie ze względu na osobowości reżyserów. – Ci, nie potrafią – powiedział o współczesnych reżyserach odtwórca roli dyrektora Tadeusza Krzakoskiego w filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”.
Bareizm, czyli sztuka byle jaka
Aktor znał się ze Stanisławem Bareją od czasu działalności w Studenckim Teatrze Satyryków. Specjalnością teatru były „rewizje satyryczne”.
Wiktor Szabłowski zapytał go o „bareizm”. Pojęcie to wprowadził go obiegu Kazimierz Kutz, który użył go w jednym z wystąpień na określenie stylu pracy reżyserskiej Stanisława Barei, odznaczającej się – w niego – kiczem. Krzysztof Kowalewski odpowiedział wprost: „To pojęcie zrodziło się w głowie Kazia Kutza. Oznaczało pogardę, brudy, niedbałość w pracy Barei”. Po chwili przywołał wypowiedź Andrzeja Wajdy,który stanął po stronie reżysera, i krytykującym go twórcom powiedział, żeby mieli tyle publiczności, ile jest na filmach Barei.
Ostracyzm środowiska
Jedną z najbardziej krytycznych wobec reżysera i Kowalewskiego osób był Bogdan Poręba, reżyser, scenarzysta. O aktorze powiedział, że „nie ma iskry bożej i talentu aktorskiego”. Kowalewski od razu stwierdził w odniesieniu do Poręby: „szalał w nim płomień narodowy” – co wywołało śmiech na sali i brawa. Bogdan Poręba bowiem w okresie PRL był m.in. członkiem PZPR, Patriotycznego Ruchu Ocalenia Narodowego. O ostracyzmie w środowisku było wiadomo, jednak jak przyznał aktor: „nie zdawałem sobie sprawy, że on taki jest”.
Bareja – zdolny reżyser
Krzysztof Kowalewski wyróżnił dwa typy twórców: zdolnych i niezdolnych. Stanisława Bareję włączył do grona zdolnych. – On należał do tych utalentowanych ludzi w filmie – powiedział. Zdaniem aktora, reżyser bardzo dobrze panował nad scenariuszami filmów. – Jak zacznie pisać, to nie może się zatrzymać. Eliminował zbędne rzeczy, tylko z pożytkiem dla filmu – wspominał Kowalewski.
Udział w filmach Barei wiązał się z czasem, w którym one powstawały. – Nie chcieliśmy żyć z tym, w czym żyjemy. Dlatego robiliśmy takie filmy – wyjaśniał aktor. Bareja był niezwykle oczytanym człowiekiem, co przekładało się na scenariusze, które pisał. – Można było się wiele od niego dowiedzieć. Z drugiej strony,nie trzeba było bardzo szukać inspiracji. Ona była wokół. Głupota jest ponadczasowa. Jest mi przykro, ale tak jest – mówił Krzysztof Kowalewski.
Ówczesna sytuacja była na tyle absurdalna, że śmieszyła wtedy,i może śmieszyć dzisiaj. Współczesną młodzież ciągnie do filmów Barei, ponieważ pokazują one takie absurdy, których nikt poza władzą komunistyczną nie mógłby wymyślić. Jako przykład została przywołana jedna z filmowych scen, w której w barze mlecznym łyżka była przymocowana na łańcuchu, żeby nikt jej nie ukradł.
Stasiów dwóch
Krzysztof Kowalewski zapytany o relacje między Stanisławami: Bareją i Tymem powiedział: „Byli dobrymi napędzaczami”, co wywołało śmiech na sali – i słuszne skojarzenia. I po chwili dodał: „Oni wiedzieli o co im chodzi”. Dobre relacje między aktorem i reżyserem Kowalewski wyjaśniał przez pryzmat czasu, w którym żyli i pracowali. – Myśmy się zbijali w takie mały enklawy, żeby sobie pomóc. Przetrwać psychicznie to. – wyjaśniał. – Jeżeli żyjemy w koszmarze, to łączymy się, żeby sobie pomóc – dodał.
Krzysztof Kowalewski wystąpił w kilku filmach Stanisława Barei. W „Nie ma róży bez ognia” (1974) wcielił się w rolę funkcjonariusza MO. Dwa lata później zagrał Michała Romana w „Brunecie wieczorową porą”. W 1977 roku wcielił się w rolę dyrektora Tadeusza Krzakoskiego w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. A w „Misiu” (1981) zagrał producenta filmu „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta”.