Istnieją tacy raperzy, którzy wrzucając mięso w wersy mają ku temu powody i nie zakrawa to o tanią wulgarność. Są i tacy, którzy jak coś napiszą, to uszy bolą. Nie od słabych bitów i generalnego przesłania, ale od wulgaryzmów. Bo myślą sobie, że jak nazywają ich raperami, to są usprawiedliwieni i mogą do tekstów wrzucać wszystko, co im ślina na język przyniesie. Nie tak to działa. Istnieją kawałki, w których „pierdolone” przed „orchidee” jest potrzebne. Istnieją też takie, w których nie ma powodu, żeby wersy umacniać przekleństwami. Nie mam pojęcia, po co tego tyle. W zupełności rozumiem, że rap to rebeliancki styl życia, ale każdą muzykę można zrobić tak, żeby była klasą gatunku.
Taka refleksja dopadła mnie po przesłuchaniu najnowszego krążka Bu. Album, który nosi tytuł „Byk”, ukazał się pod szyldem MaxFloRec. Wcześniej Bu wydał tylko jeden solowy album – „Zezowate szczynście – mikstejp”. Znany jest również z działalności grupy 3oda Kru, do której należy.
W zupełności rozumiem, że rap to rebeliancki styl życia, ale każdą muzykę można zrobić tak, żeby była klasą gatunku.
Na „Byku” znajduje się dziewiętnaście premierowych kawałków, dlatego teraz dziewiętnaście zdań na jego temat. Album otwiera numer „Pókim ruby”, który przedstawia pochodzenie rapera, czyli Śląsk, a dokładnie Tychy. Kolejny kawałek przywodzi tylko jedną myśl, a właściwie pytanie – po co umieszczony został w nim fragment utworu „Jestem Bogiem” Paktofoniki – tanie posiłkowanie się na tym, co znane – nic więcej. W „Ekipie bez lidera” w uszy rzucają się dwie rzeczy – dobry bit oraz to, że goście (Rufijok, Kubaniec, Emro) wypadli lepiej niż sam Bunio. Z kolei bitu z następnego utworu bardzo szkoda do nawijanego tam tekstu. W „Uwielbiam ten stan” gościnnie pojawia się 3oda Kru, a kawałek jest po prostu bezpłciowy. Tytułowy „Byk” nie zadowala jeśli chodzi o monotonne flow, ale zaspokaja w kwestii tekstu o znaku zodiaku. Siódmy numer ratują goście oraz produkcja Bob One’a. „Wiesz jak jest” to tylko spoko refren. Kawałek pod tytułem „Dziękuję” miał potencjał, bo pomysł był dobry, ale wykonanie już dobre nie jest. Utwór „Z przewodnika wędrownika” traktuje o tym, że Bu chodzi pieszo, bo nie wie, w jakim stanie będzie wracał. Ale nic to w porównaniu do „Zołzy” – miał być kawałek o miłości, a wyszedł o seksie i dupie, która „jest jak zupa – pyszna lub błyskawiczna”. W „Sile przebicia” Rahim pokazał Bu jak się rapuje. Kolejny numer to kolejni goście – Brzuch i Jarecki, którzy swoim wyrazistym stylem położyli Bunia na łopatki. Następnie słyszymy „W gąszczu bloku” – utwór przywołujący porównanie do prostej linii – nic się w nim nie dzieje. „Weteranów” z kolej ratują goście. Wreszcie pojawia się „Ostatnie pożegnanie”, ale okazuje się ściemą, bo zostały jeszcze utwory trzy. „Wszystkiego istotnego” to fajne życzenia dla świata, a podpisał się pod nimi również GrubSon i Udoo. W przedostatnim kawałku, „Nim powrócę”, pojawia się najlepszy refren na całym tym albumie i wszystko inne jest nieważne. Płytę zamyka druga wersja „Wszystkiego istotnego” z udziałem wielu gości i muzyką relaksacyjną.
To nie złośliwość ani PMS, to po prostu słaby krążek z kilkoma fajnymi bitami i refrenami, nad którym zachwyty są niezrozumiałe. Poza paroma śląskimi wstawkami nie ma na niej nic oryginalnego, co mogłoby zapisać się w pamięci na dłużej. Taki oto byk bez rogów.
Zdjęcie: materiały prasowe