Nie byłabym sobą, gdybym pierwszego Kącika otaku nie poświęciła na swoją ulubioną serię. Jest to dla mnie tak oczywiste, że mimo tego, że opowieść o Stalowym Alchemiku obchodziła w tym roku 12 urodziny, a na polskim rynku pojawiło się ostatnio wiele interesujących tytułów, to właśnie od Fullmetal Alchemist chcę zacząć.
W stworzonym przez Hiromu Arakawę świecie wiele zawdzięcza się istnieniu alchemii, czyli bardzo popularnej w całym państwie Amestris dziedzinie nauki. Jej podstawą jest Zasada równowartej wymiany, która wyznacza granice alchemii. Nie można stworzyć czegoś z nicości, a chcąc coś transmutować, trzeba dać tyle samo, ile chce się stworzyć. Co za tym idzie, są transmutacje zakazane, które przez tę właśnie zasadę nie mogą być pozytywne w skutkach. Bardzo szybko o tym fakcie przekonują się główni bohaterowie mangi.
Manga lub anime okazują się mądrym senseiem, który potrafi wiele nauczyć czyletnika czy widza o życiu. Fullmetal Alchemist to właśnie taka pozycja – bogata w przemycane życiowe prawdy, które zawierają się nawet w najważniejszej zasadzie owego uniwersum – Zasadzie równowartej wymiany w alchemii.
Ed i Al Elric to mieszkający w małym miasteczku bracia. Za sprawą ich ojca, od najmłodszych lat mieli styczność z alchemią, co zaowocowało późniejszą fascynacją ową nauką. Była to również swojego rodzaju próba nawiązania bliższego kontaktu z ojcem, który dosyć często wyjeżdżał z rodzinnego miasta. Pozostawieni pod opieką matki chłopcy spędzali dnie i noce w gabinecie ojca studiując rozmaite woluminy, przyswajając podstawowe umiejętności i wciąż pogłębiając swoją wiedzę z zakresu alchemii. Podczas jednego z wyjazdów ojca, matka chłopców, Trishia, zmarła z powodu choroby. Rozżaleni bracia, korzystając z posiadanych wiedzy i umiejętności alchemicznych, złamali tabu, postanawiając przywrócić rodzicielce życie. W efekcie nie tylko nie udało im się jej wskrzesić, lecz ponieśli swego rodzaju karę. Młodszy brat, Al, został zabrany za Bramę, której nie da się określić zaświatami, a Ed stracił prawą nogę. Chcąc przywrócić duszę brata zza Bramy, poświęcił również swoją rękę.
Brzmi dosyć brutalnie i pewnie zastanawiacie się: „Boże, co ta dziewczyna ogląda?!”. Jednak jak to często bywa pierwsze wrażenie potrafi być mylne i coś, co początkowo nie wygląda zachęcająco, często okazuje się najlepszą historią, z jaką mieliśmy styczność. Tak właśnie, w moim przypadku, było z przygodą Stalowego Alchemika, czyli głównego bohatera serii – Eda. Zatem co dalej dzieje się z naszymi bohaterami? Po pierwsze nie poddają się, jak pewnie zrobiłaby większość z nas. Gdy pojawia się przed nimi perspektywa przywrócenia swojego życia do normalności, bez zastanowienia ją wykorzystują, choć oznacza to długą drogę i wiele zadań do wykonania.
Jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego entuzjasty kultury japońskiej – nawet tego niezaprzyjaźnionego jeszcze z czytaniem książek „od tyłu”. W 2009 roku bowiem manga doczekała się fenomenalnej adaptacji Fullmetal Alchemist: Brotherhood w pięknej oprawie muzyczno-wizualnej ”.
Ed zdobywa tytuł Państwowego Alchemika, z którym idzie wiele przywilejów, jak dostęp do źródeł informacji, ale i wiele obowiązków wobec państwa. Chcąc odnaleźć Kamień Filozoficzny, który ma umożliwić przywrócenie bohaterom ich ciał, Ed i Al docierają do Central City, skąd wyruszają w podróż do najróżniejszych zakątków Amestris. Wyprawa bogata jest przede wszystkim w zdobywaną wiedzę oraz doświadczenia, które wpływają na sposób myślenia bohaterów. W jej trakcie uczą się, że najprostsze rozwiązania okazują się czasem najgorsze, nie tylko dla nas samych, a dotarcie do punktu docelowego metodą „po trupach do celu” to żaden sukces. Choć czasem trzeba się naprawdę namęczyć, by coś osiągnąć, w ostatecznym rozrachunku wychodzi nam to na lepsze. I nie tylko nam, także tym, których kosztem próbowalibyśmy dopiąć swego.
Wielokrotnie zdarza się, że manga lub anime okazują się mądrym senseiem, który potrafi wiele nauczyć czytelnika czy widza o życiu. Fullmetal Alchemist to właśnie taka pozycja – bogata w przemycane życiowe prawdy, które zawierają się nawet w najważniejszej zasadzie owego uniwersum – Zasadzie równo-wartej wymiany w alchemii. W toku wydarzeń serii bohaterowie dochodzą do wniosku, że lekcja bez bólu nie ma żadnej wartości, a biorąc i nie dając nic w zamian nie można zajść daleko. Z zawartych w serii mądrości można by czerpać garściami. Jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego entuzjasty kultury japońskiej – nawet tego niezaprzyjaźnionego jeszcze z czytaniem książek „od tyłu”. W 2009 roku bowiem manga doczekała się fenomenalnej adaptacji Fullmetal Alchemist: Brotherhood w pięknej oprawie muzyczno-wizualnej, która jest drugą, znacznie lepszą, próbą studia BONES. Tę pierwszą pozostawię bez komentarza.
grafika: Piotr Murzyński