Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Accept – Blood of the Nations (2010)

Płytę dowolnego artysty można przyporządkować do jednego z 3 rodzajów – są płyty słabe, które definitywnie (na tle reszty dyskografii, czy innych wydawnictw z gatunku) wypadają blado i nie da się o nich nic dobrego napisać – płyty, które można dobrze lub źle oceniać w zależności od gustu i upodobań, oraz płyty bezwarunkowo dobre, których nie sposób ocenić negatywnie.

Niemiecki Accept wydał krążek, który bezapelacyjnie należy do tej ostatniej grupy. Inna ocena podyktowana może być jedynie kompletnym brakiem gustu, lub faktem, że swego czasu wyjątkowo gruby słoń nadepnął na ucho oceniającego. Pierwsza od 14 lat, reaktywowanego w 2009 roku Accept, płyta, to próbka heavy metalu najwyższych lotów. Album od początku do końca raczy nas mocą i przebojowością, chwytliwymi riffami, świetnymi solówkami, naturalnym soundem. właśnie, sound.  Accept dokonał na tym krążku rzeczy szalenie trudnej. Połączył muzyczną stylistykę i rozwiązania rodem z lat 80. z brzmieniem charakterystycznym dla nowoczesnej muzyki metalowej. Efekt jest piorunujący.

Panowie z Accept zmajstrowali naprawdę piękna płytę , idealną do posłuchania w chwilach zwiększonego zapotrzebowania na chwytliwy i energiczny materiał. Tego trzeba posłuchać.

Na osobną ocenę zasługuje również nowy wokalista grupy. Mark Tornillo, dołączając do Accept, z pewnością zdawał sobie sprawę, że jego udział w zespole będzie oceniany przez pryzmat pierwszego gardłowego kapeli – Udo. Ci którzy wieścili nonsensy w stylu „Accept bez Udo nie istnieje” muszą teraz z pozycji kolan ładnie przeprosić. Mark odnalazł się w kapeli bezbłędnie, ryczy pewnie, jakby zjadł z Accept zęby na metalu.

Panowie z Accept zmajstrowali naprawdę piękna płytę , idealną do posłuchania w chwilach zwiększonego zapotrzebowania na chwytliwy i energiczny materiał. Tego trzeba posłuchać.

Przypomina mi się w tym momencie podobna sytuacja szwedzkiego Candlemass, który również, w opinii wielu, nie miał racji bytu bez swojego wieloletniego lidera Messiaha. Po raz kolejny okazuje się, ze duch zespołu to nie tylko sławny frontman, ale przede wszystkim zgrana, mająca dobre pomysły na muzykę grupa ludzi. Accept z pewnością takową jest, co potwierdza „Blood of the Nations”.

Rewelacja.

10/10 by Synu