Miłe zaskoczenie – takie uczucie pojawiło się na mojej twarzy po przesłuchaniu krążka niemieckiej grupy The New Black. Kapeli bez marki czy większych sukcesów, której płyta pojawiła się w moim odtwarzaczu przypadkowo. Kolejny przykład na to, że czasem warto poświęcić trochę więcej czasu zespołom nieznanym, których nazwy nic nam nie mówią.
The New Black to zespoł dość młody – powstał w 2008 roku w stajni wytwórni AFM Records. Na swoim koncie panowie mają jak na razie 2 krążki – debiut z roku 2009 i omawiany „Better In Black” ze stycznia 2011.
Muzyka jaką prezentują nam muzycy z Bawarii to czysty i soczysty hard rock mocno ubarwiony nowoczesnymi naleciałościami. Rewelacyjnie wyprodukowany, technicznie dopracowany i klarownie brzmiący.
Cieplej na serduchu robi się już od pierwszych nut tej płyty. Motoryczny wstęp tytułowego „Better In Black” przechodzi w melodyjną i rytmiczną zwrotkę, by po chwili znów zaskoczyć mocnym refrenem. Dopiero pierwsza runda a tu już taki cios między oczy. Dalej jest nie gorzej – „The King I Was” raczy nas southernowymi riffami momentami zahaczającymi o Black Label Society. Jeśli już się wzorować to tylko na najlepszych! „Batteries & Rust” to z kolei szalenie przebojowe granie, które z powodzeniem mogłoby namieszać na niejednej liście przebojów.Nie dajcie się jednak zwieść słodkim przyśpiewkom Markusa Hammera, kawałek ma potencjał i potrafi momentami zdrowo przydzwonić. Pozostałe 10 utworów trzyma podobny poziom. Znalazło się zarówno miejsce na balladowanie w „Into Modesty” jak i ostre basowanie w „Fading Me Out”. Chłopaki mają łapę do grania przebojowego hard rocka – to im trzeba oddać.
Może i merytorycznie nie znajdziemy na krążku krzty oryginalności – wszystko co zamieszczone zostało na BIB ogrywane było wcześniej setki razy przez dziesiątki kapel z różnych stron świata. Zasadnym zdaje się być jednak pytanie – czy po bliko 60 latach eksploatowania gatunku szeroko pojętej muzyki rockowej, da się jeszcze z tego tortu wykroić coś zaskakującego? Zagadnienie to może i retoryczne, z całą pewnością jednak nie o odpowiadanie na nie chłopakom z The New Black chodzi.
Muzyka jaką prezentują nam muzycy z Bawarii to czysty i soczysty hard rock mocno ubarwiony nowoczesnymi naleciałościami. Rewelacyjnie wyprodukowany, technicznie dopracowany i klarownie brzmiący.
Silenie się na oryginalność i odkrywanie nowych szlaków? – w żadnym wypadku. Granie jednak na zasadzie świetnej zabawy, żonglowania znanymi motywami, nieskrępowanej radości, przebojowości i wprawiania w dobry nastrój – już jak najbardziej.
Jasne, że możnaby zarzucić chłopakom zbytnią przebojowość i dopasowanie do wymogów rynku – jeśli jednak miałbym być szczery, 1000 razy mocniej przekonuje mnie tego typu granie, niż „bunt i chęć zmiany świata” kolejnych chemicznych romansów, spanikowanych dyskotek, papa roachów, boyów z fallouta, czy innych 30 sekundowych podróży na Marsa. W tym przypadku nikt niczego nikomu nie wciska – wiemy z czym mamy do czynienia i w jakim celu się takie nuty nagrywa.
Muza odbierana na zasadzie „nożka chodzi, głowa się kiwa” – idealna do posłuchania przy piwku czy podczas jazdy samochodem (w żadnym wypadku nie jednocześnie:)
Szczerze polecam.
8/10 by Synu.