Wolf to typowy szwedzki II-ligowiec. Solidna heavy metalowa zgraja, nagrywająca bardzo konkretne, równe albumy. Choć dziś zespół może wprawdzie poszczycić się mecenatem dużej wytwórni, przez niemal 20 lat grania nie zdołał osiągnąć sukcesu, który można by nazwać oszałamiającym. 7 długograj pewnie tej sytuacji nie zmieni, sądzę jednak, że grupa już dawno wyzbyła się aspiracji wykraczających poza chęć wydawania kolejnych dobrych płyt, adresowanych do sprowadzonej publiki.
3 lata po świetnym Legions of Bastards przychodzi nam uraczyć uszy krążkiem zatytułowanym Devil Seed. Szwedzi zasadzili w nim 11 diabelskich kompozycji, które składają się na nieco ponad 45 minut grania. Wolf w zasadzie od pierwszej nuty pozwala nam zorientować się, iż w obozie kapeli od czasu poprzedniej płyty dużo się nie zmieniło. Wciąż mamy do czynienia z rytmicznym, przebojowym heavy metalem spod znaku tradycyjnej, europejskiej sceny tego typu grania.
Na szczególną pochwałę zasługuje mocny, zadziorny wokal Niklasa „Vipera” Stålvinda, który stanowi miłą odmianę od rzeszy wyjących falsetem heavy/power metalowych „śpiewaków”, wciśniętych w przyciasne, lateksowe portki.
Kompozycje oparte na melodiach, chwytliwych refrenach i ciekawych partiach solowych gitar, to przepis sprawdzony i skuteczny. Nie ma tu może numerów zasługujących na szczególne uwielbienie (brakuje nieco killerów w stylu Skull Crusher, Full Moon Possession czy K-141 Kursk z poprzedniej płyty), bardzo dobrze na tle innych wypadają jednak Skeleton Woman, My Demon czy I Am Pain.
Warto niewątpliwie muzykę Wolf sprawdzić i promować, szczególnie wśród tych, którym szwedzki heavy metal kojarzy się wyłącznie z napinającym waciane muskuły Sabaton. Jest alternatywa. Dobra alternatywa.
7/10 by Synu.