Jeśli nie wiecie jeszcze, co sprezentować bliskim a święta – podpowiadam: 17 listopada premierę miała druga płyta Meli Koteluk – Migracje. Ucieszy niejednego – zapewniam.
Kiedy ponad dwa lata temu Mela zadebiutowała Spadochronem byłam pewna, że to artystka, która zna już swoje muzyczne miejsce, doskonale wie co chce tworzyć i dla kogo chce to robić. Teza była to odważna, bo Meli wcześniej nie znał nikt i tym albumem ją poznawaliśmy. Nagrała jednak tak dojrzały i wyrazisty krążek, że nie miałam żadnych wątpliwości – to jest muzyka, którą będzie tworzyć już zawsze. Trochę się pomyliłam, a trochę nie. Dzisiaj nie stawiam już żadnych kolejnych tez, a trzecia płyta zweryfikuje wszystko. Tymczasem druga – Migracje.
Tak to już z płytami często jest, że najlepsze utwory stają się singlami na długo przed premierą albumu i błyszczą na tle całości przyćmiewając resztę. Z Migracjami tak jest i nie jest. Dziwna sprawa. Fastrygi i Żurawie orgiami kradną serce od pierwszego odsłuchu. Na wróble, utwór nagrany na zaproszenie Dilmah, to też jeden z tych lepszych numerów. Te pozycje oraz Tragikomedia i Stan Dusz są łatwiejsze w odbiorze, bardziej poruszające i przypominające tę Melę ze Spadochronu. Pozostałe utwory to muzyczne poszukiwania artystki – abstrakcyjne, trudniejsze teksty i instrumentalne kombinacje. Dobrze to i niedobrze, bo jak twórca szuka to znaczy, że na laurach nie spoczywa, więc super, ale lepiej by było, gdyby to, co znalazło się na płycie, było już materiałem kompletnym, skończonym i nie w fazie eksperymentu. A z Migracjami jest tak, że część fragmentów utworów jest idealna, a druga – jakaś taka niedorobiona albo może przekombinowana. I w przypadku tej drugiej chodzi często o frazowanie, z którym Mela eksperymentuje bardziej niż na Spadochronie. Na całe szczęście tych fragmentów jest dużo mniej niż tych w pełni zadowalających.
Nie zmieniło się za to jedno i najważniejsze – w Meli jest sto procent Meli. Prawda w głosie, prawda w tekstach i nieudawana wrażliwość – to wszystko nadal jest i oby zostało.
Do edycji specjalnej dorzucone są niewydane dotąd single To trop i Wielkie nieba, które jakościowo tę płytę bardzo podciągają. Są też na niej wersje akustyczne utworów Migracje i Żurawie orgiami – zupełnie niepotrzebnie. Płytę wydało wydawnictwo Warner Music Poland. W nagraniach Meli towarzyszył jej zespół, czyli: Tomasz „Serek” Krawczyk, Kornel Jasiński, Krzysiek Łochowicz, Robert Rasz, Miłosz Wośko i Aleksandra Chludek. Pojawili się też goście: Piotr Łyszkiewicz, Mariusz „Fazi” Mielczarek, Jan Stokłosa i Wojtek Peczek. Za produkcję i nagrania odpowiadał Marek Dziedzic, którego wspomógł Bartosz Dziedzic, za mix – Marcin Gajko, a za mastering – Leszek Kamiński.
Po Migracjach spodziewałam się cudu, bo wiadomo – genialny debiut, Fryderyki, festiwale, bardzo dobre single. Tego cudu jednak nie ma, a mimo to – nie ma też zawodu. Jest radość z nowej płyty. Dobrej płyty.
zdjęcie: nadesłane