Po ponad dwudziestu pięciu latach grania i śpiewania, ośmiu albumach i kilku transformacjach w obrębie jednego składu, Thom Yorke, wokalista i lider Radiohead, próbuje siły z innymi muzykami, ale cały czas tym samym producentem, Nigelem Godrichem.
Zaczęło się od albumu solowego pod tytułem „The Eraser”, a następnie przyszedł czas na nieco bardziej stałe złączenie sił z paroma muzykami, ochrzczone nazwą Atoms for Peace. 25 lutego ukazał się debiutancki album tej grupy – „Amok”. Pięciu artystów, dziewięć utworów i jeden sposób na to, żeby wydać płytę Radiohead bez Radiohead pod szyldem Atoms for Peace.
Thoma Yorke’a nie trzeba nikomu przedstawiać. Ten charyzmatyczny muzyk determinuje sobą każdy projekt, w którym bierze udział. Oprócz niego w tworzeniu „Amoku” udział wzięło czterech wspaniałych: Flea – basista z Red Hot Chili Peppers, Nigel Godrich – producent Radiohead, Joey Waronker – perkusista zespołu R.E.M. oraz brazylijski muzyk – Mauro Refosco. Wymienieni panowie tworzą razem eksperymentalną grupę rockowo-elektroniczną ze zdecydowaną przewagą elektroniki. Atoms for Peace ukształtowało się w 2009 roku w Los Angeles, ale dopiero teraz ukazuje się ich longplay. Nieco ponad trzy lata współpracy to może niewystarczająco dużo czasu na to, żeby nagrać dzieło życia, ale widząc w składzie nazwisko Thoma Yorka chcielibyśmy czegoś więcej.
Po pierwsze Thom Yorke, po drugie elektronika, po trzecie psychodelia – tak w skrócie można opisać ten album. I na tym skrócie można by było poprzestać, bo niewiele jest tu jeszcze do dodania. Niezrozumiała jest decyzja Yorke’a, aby wydać „Amok” pod szyldem Atoms fo Peace, mimo tego, że on sam nie uważa tej płyty za zespołową. Wręcz przeciwnie – nagranie tego krążka wydaje się być odzwierciedleniem słów „każdy sobie”. A najbardziej sobie gra i śpiewa lider Radiohead, który wyrywając się spod skrzydeł tej grupy, może eksperymentować i wysunąć się dalej niż pozwalały na to otaczające go wcześniej ramy.
Nowy skład Yorke’a wydaje się być zabawką w jego rękach. Wreszcie może być sobą w najczystszej postaci, bo to on stawia warunki. Zatem jest lekko, lżej niż w twórczości Radiohead. Podobno tanecznie – tak twierdzą sprawcy tego zamieszania, ale jeżeli jakiś taniec miałby pasować do ich muzyki, to byłby to psychodeliczny, lunatyczny wręcz ruch ciał, będących pod wpływem środków odurzających. W tej sytuacji bardziej niż „Amok” pasowałby tytuł „Psychodancing”, ale na nieszczęście zespołu zajął go już Maciek Maleńczuk.
Szaro, buro, dziwnie i nijak – nic się nie wyróżnia, nic nie skłania do mordu na twórcach. Co prawda dwa utwory noszą miano singli, są to „Default” oraz „Judge Jury and Executioner”, jednak nie sądzę, że zostały one wybrane ze względu na odstępstwo od pozostałej siódemki. W uszy najbardziej rzuca się wydźwięk nieśmiałej radości Thoma Yorka, a że „Amok” w odbiorze jest bardzo łatwy, na pewno może posłużyć jako tło. Ale czy jest to muzyka świadomej percepcji? Debiut Atoms for Peace to album, którego śmiało możecie posłuchać, jeżeli znudziły wam się wszystkie inne elektroniczne produkcje. Ale nie musicie. W końcu Thom tworzy z pokojem w nazwie, nie powinien wam mieć tego za złe.