Drogi czytelniku, jeśli jeszcze nie słuchałeś najnowszego albumu duetu Łona i Webber, to czuj się ostrzeżony – ta recenzja zawiera spojlery. Tak – spojlery, bo wydane 22 kwietnia Nawiasem Mówiąc to gorzka komedia obyczajowa, czternaście scen rodzajowych, które na każdym kroku zaskakują kreatywnymi rozwiązaniami, a przez to najlepiej smakują odkrywane przy pierwszym, nieświadomym odsłuchu.
Nie ma Webbera bez Łony, tak jak nie ma Łony bez Webbera – siódmy wspólny album szczecinian po raz kolejny potwierdza tezę, która przez lata ugruntowała się w myśleniu słuchaczy. Odważę się stwierdzić, że na naszym narodowym poletku nie ma drugiego, tak rozumiejącego się i uzupełniającego duetu raper – producent. Webber z niezwykłą lekkością chwyta lirykę Zielińskiego i oprawia ją w muzyczne ramy, podkreślając to, co istotne. Cztery i pół roku po albumie Cztery i pół na półki sklepowe trafiło Nawiasem mówiąc. Album jest dokładnie tym, czego oczekiwaliśmy oraz na poziomie, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni. Głosy zwątpienia sugerujące, że po piętnastu latach wspólnego tworzenia artystyczna chemia się wypaliła zostały uciszone. I to dosłownie.
Nawiasem mówiąc otwiera Hałas!, utwór skierowany do wszystkich powątpiewających.
Łona i Webber uspokajają w ten sposób słuchaczy, obawiających się, że duet nie odnajdzie się na współczesnej scenie, jak i krzykaczy, stojących po drugiej stronie barykady – głoszących niepokój zerwania ze staroszkolnym etosem. Łona radzi, aby zamiast tracić czas na przedwczesne osądy, po prostu posłuchać przedstawionego materiału. Webber dodaje oliwy do ognia, za pomocą wrzeszczących sampli, które budują jeden z najoryginalniejszych refrenów ostatnich lat.
Bez wątpienia Łona należy do ścisłej czołówki polskich tekściarzy. Prawnik z wykształcenia, poeta z powołania, przyzwyczaił nas do dbania o każde pieczołowicie stawiane słowo. O trudzie włożonym w tworzenie tekstów i starannym kasowaniu tych, które nie mają perspektyw, Łona rozprawia w utworze Znowu Nic, który kończy się życzeniem pojawiania się jego naśladowców. Nawiasem mówiąc to cięty komentarz do otaczającej nas rzeczywistości, pełen wyrafinowanej ironii oraz bijącej z głośników goryczki, kwitowanej obowiązkowymi dla tekstów Łony puentami. Jest też dużo humoru i dystansu. Pierwsze zetknięcie z tym albumem dało mi zdecydowanie najwięcej radości. Singiel Błąd, krytykujący społeczną głuchotę Co tak wyje? czy Doklej Plakat – szalenie oryginalna historia miłości Gombrowicza do Azealii Banks, cierpią na syndrom „pierwszego razu”. Przewrotność tych utworów jest ich największą siłą. Całej płyty po kilku godzinach wciąż słucha się dobrze. Fani „przekminiania” znajdą tu kawałki do zapętlenia, ale tego pierwszego, świeżego wrażenia, jako całość, Nawiasem mówiąc nie jest w stanie już dla mnie powtórzyć. Niestety, jest to album pyszny, ale o niezbyt długiej dacie przydatności.
Kończąc rozważania na temat rapowego elementu kolaboracji Łona i Webber, chciałbym podkreślić, że Łona jest w swej kategorii niekwestionowanym mistrzem tworzenia obrazów za pomocą słów. Z niezwykłą łatwością wizualizowałem sobie przedstawiane przez niego lokacje i sytuacje. Wraz z bohaterami zastanawiałem się, „czy w ogóle jestem” na Woodstocku ’89, a podczas tytułowego utworu milczałem wraz ze starym Gruzinem spotkanym u stóp gór Osetii.
Skoro mowa o tworzeniu wyimaginowanych wideoklipów, to mam pewien problem nie tyle z samą płytą, ile z promującymi ją singlami. Błąd jeszcze się broni, ale nie mam pojęcia, dlaczego na pierwszy utwór singlowy wybrano Nie mam pojęcia – jeden z gorszych kawałków w składzie. Na tyle przeciętny, że prawie dołączyłem do grona „wątpiących”. Mam nadzieję, że Dobrzewiesz Nagrania uraczą nas kolejnymi klipami, które będę mógł zderzyć ze swoimi własnymi wizjami.
Nie ma Łony bez Webbera i moc jego lirycznej kreacji nie byłaby tak skuteczna, gdyby warstwa muzyczna nie synchronizowała się z rapem tak dobrze. Słychać to na przykład w Co tak wyje?, gdzie rytmiczne uderzenia beatu nie pozostawiają wątpliwości, że znaleźliśmy się w wagonie pędzącego pociągu. Webber raczy nas bardziej elektronicznymi dźwiękami niż na poprzednich albumach duetu. Zachowany jednak został odpowiedni balans starego i nowego. Momentami produkcja ucieka gdzieś w kierunku funku, jak np. w Gdzie tak pięknie, innym razem Webber daje się ponieść ambientowej fantazji, czasem bawi się rytmiką, a następnie wraca do zatwardziałego oldschoolu, co szczególnie słychać w Zrozumiem, człowieku. Ostatecznie jednak mam wrażenie, że mógł pokusić się o więcej, że chwilami ograniczał swoją kreatywność, której zapas bez wątpienia posiada, co udowodnił wspomniany wcześniej Hałas!.
Nawiasem mówiąc to ostatecznie krążek bardzo dobry, a nawet genialny, gdy właśnie odpakowaliśmy pudełko i płyta po raz pierwszy zakręciła się w odtwarzaczu. To materiał jakiego oczekiwaliśmy, ale mimo pewnych obaw, schemat jeszcze się nie wyczerpał. Momentami jest poważnie, czasem śmiesznie, czasem gorzko – tak gorzko, że można się jedynie uśmiechnąć. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że chłopaki uraczą nas w przyszłości kolejną dawką inteligentnego i przemyślanego w każdym calu hałasu.
Zdjęcie: materiały nadesłane