Czekałam na tę płytę 7 lat. W czasie między Plastic Beach a Humanz wracałam często do starych dobrych Demon Days, nie zapominając jednak o solowej karierze Damona Albarna, projekcie The Good, The Bad & The Queen czy też o Blur. Co dostał fan Gorillaz na płycie Humanz? Moim zdaniem – w mordę.
Humanz to płyta zdecydowanie przeludniona, stworzona do tańca. Jest jak przepełniony klub, w którym znajduje się introwertyk. Czasem ktoś puści utwór, który Ci się spodoba, jednak oczopląs spowodowany światłami i migającymi twarzami powoduje, że nie czerpiesz z chwili tyle ile powinieneś. Takie odczucia mam po przesłuchaniu całości.
Płytę otwiera Intro: I Switched My Robot Off. Kilkunastosekundowa wstawka, która przypomina początek utworu Funkadelic – Maggot Brain. Od wyłączenia robota przechodzimy przez masę kolaboracji. Jesteście spragnieni wokalizy Damona Albarna? Ta płyta jest wyjątkowo w nią uboga, choć muszę przyznać, że gdy już się pojawia jest miodem na złamane serce.
Przedstawiam wam hekatombę w pierwszych akapitach, ale uwierzcie – płyta ma swoje jasne strony. Jedną z nich jest z pewnością utwór Strobelite, w którym muzyka sama się niesie na głosie Pevena Everetta. Utwór zahacza o tradycje funku i przez to jest tak miły dla ucha. Do tego zbioru dodałabym też kawałek Andromeda, który powstał we współpracy z raperem D.R.A.M. Busted And Blue to coś, co zauważy każdy fan The Good, The Bad & The Queen. Utwór utrzymany jest w onirycznym klimacie, z minimalną linią melodyczną i z wystawionym na pierwszy plan głos Albarna. W worku smakowitości z płyty powinno się znaleźć też Hallelujah Money, z świetnym występem Benjamina Clementina, którego dopiero co poznałam. Jest też She’s My Collar, który wydaje się utworem-żartem, z brzmieniem starych syntezatorów i zabawną melodią. Dodatkowo usłyszymy tam Kali Uchis, która miejscami brzmi groteskowo przez swoje uwodzicielskie zawodzenie do melodii rodem z dzwonka polifonicznego.
Przez chwilę pomyślałam sobie – może to moje niezbyt zażyłe relacje z hip-hopem powodują niechęć do niektórych utworów? Dawkowanie przez Gorillaz tego gatunku zawsze było dla mnie optymalne i tutaj też się udało. Let Me Out jest świetną mieszanką słowa, wokalizy, gospelu i bitu. Czuję się więc oczyszczona z zarzutów, wysoki sądzie! W 25 utworów wpleciono wstawki, które nazwano interludiami. Są to komentarze odautorskie, krótkie momenty, kiedy zapowiada się kolejny blok utworów.
Zdaję sobie sprawę z tego, że artyści ewoluują w trakcie swojej kariery, a marazm to najgorsze z czym można się spotkać. Jednak wydaje mi się, że na tej płycie ktoś chciał zrobić zbyt wiele. I mogłabym teraz napisać „na tej płycie każdy znajdzie coś dla siebie”, bo tak zwykle powinno się mówić. Ale wiecie co? Tym razem to nie pusty frazes – znajdziecie tam pomieszanie z poplątaniem. Dokładnie wszystko to, co składa się na naturę ludzi.
[Fot. mobirank.pl]