Mówi się, że druga płyta jest dla artysty najtrudniejsza. Przebicie udanego debiutu, który przyniósł wykonawcy rozpoznawalność, bywa w niektórych przypadkach niewykonalne, co skutkuje powolnym lub natychmiastowym artystycznym stoczeniem się na dno. Czy Amerykanie z Unto Others podzielą losy jednostrzałowych debiutantów? Ich druga płyta – Strength – daje wyraźny znak, że nie ma na to szans.
Minęły dwa lata od premiery fenomenalnej Many Idle Hands. Dużo? Mało? Nie wiem. Faktem jest jednak to, że gdyby zrobić statystykę albumów, do których wracam z największą regularnością pomimo upływającego czasu, Mana byłaby w zdecydowanej czołówce. Pochłonęła mnie ta płyta do reszty. Mało który krążek potrafi zawrzeć taką paletę emocjonalnych barw. Jest potwornie przebojowy, skoczny i pełen nostalgii, by po chwili stać się ciężki i bardzo dołujący. A to wszystko w ledwie czterdziestu minutach, które ta płyta trwa.
Przyszła kolej na następcę. Idle Hands nazywa się już Unto Others, a z małego zespołu, który znali jedynie najwięksi poszukiwacze metalowo/rockowych brzmień, stali się zespołem znajdującym się na jednym plakacie z Behemoth, Arch Enemy i Carcass. Zespół, by nie przepaść w otchłani zapomnianych debiutantów, nie mógł swoją drugą płytą ukazać jakiejkolwiek słabości.
I nie ukazuje jej nawet przez moment. Strength kontynuuje ścieżkę debiutu i robi to z nieprawdopodobnie dobrym skutkiem. Nie spodziewałem się, że zespół, który za sprawą pierwszej płyty zrobił z moją głową dziwne rzeczy, będzie potrafił zrobić to z nią ponownie. Przez bite dwa miesiące, od kiedy dostałem ten krążek w streamingach do odsłuchu, zastanawiam się tylko, czy przebili wybitną poprzedniczkę. Do teraz nie umiem na to pytanie odpowiedzieć i myślę, że długo nie będę jeszcze umiał.
Teoretycznie Unto Others na Strength nie odkrywa w swojej muzyce niczego nowego. To dalej ciężkie do zdefiniowania połączenie heavy metalu, post punka i gotyckiej maniery w stylu Type O Negative. Ponownie mamy tu wyłożone przeboje z chwytliwymi refrenami i wbijające się w głowę melodie niczym siekiera Raskolnikowa.
W porównaniu z debiutem jest jednak znacznie bardziej konkretnie. Nie znajdziemy tu zbyt wielu momentów wyciszenia czy zadumy. Tu mamy hity – cała płyta jest nimi naszpikowana po brzegi. Zespół stał się znacznie bardziej pewny siebie i jest tego absolutnie świadomy. I tutaj można by się zastanawiać, czy to dobrze, że tak się stało. Mana znacznie zyskiwała swoim wycofaniem, jakąś dziwną niepewnością i strachem. Na Strength tego nie ma, ale nie przeszkadza mi to. Tłumaczę to po prostu kierunkiem ewolucji muzyki kwartetu z Portland, który mi bardzo się podoba. Może to być dla kogoś innego problem, co jak najbardziej zrozumiem.
Jedynym malutkim mankamentem, który dokucza Strength, jest brzmienie. Choć jestem w tych kwestiach osobą absolutnie niekompetentną, coś mi tu nie gra. Mam wrażenie, że ktoś trochę przesadził, jeśli chodzi o wyeksploatowanie tej rosnącej pewności siebie u zespołu. Nie umiem tego sensownie wytłumaczyć, ale podobne (choć nieporównywalnie większe) odczucie mam podczas słuchania Death Magnetic Metalliki.
Ten szczegół nie jest jednak w stanie nawet nadszarpnąć tego, jak bardzo najnowszy album Unto Others mi się podoba. Absolutnie fenomenalny zbiór spójnych ze sobą utworów, w którym właściwie nie istnieją kawałki gorsze (dobra, może na siłę mógłbym tutaj negatywnie wyróżnić Destiny, który jest złożony z kilku, nie do końca sklejających się ze sobą części). Trzy absolutnie doskonałe single, najcięższy w dorobku zespołu otwierający płytę Heroin, piękny Little Bird, zapadający w pamięć refren Summer Lightning… – tego nie da się zrobić po prostu lepiej.
Jak długo jeszcze Unto Others będzie w stanie utrzymywać tak wysoki poziom i tworzyć tak świetne piosenki? Na to pytanie jest w stanie odpowiedzieć tylko przyszłość.
[fot: oficjalna grafika; Adam Burke]