Tytuł tego albumu wskazuje na to, że Dido ucieka, ale tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Po pięciu latach przerwy artystka powraca z nowym krążkiem pt. „Girl Who Got Away”, który promowany jest przez singiel „No Freedom”. Fani Dido Armstrong mają jedenaście powodów do radości, bo właśnie tyle utworów zawiera tracklista.
Trudno uwierzyć, że Dido przekroczyła już czterdziestkę, bowiem jej głos i kompozycje nieustannie wskazują na najwyżej trzydziestoletnią wokalistkę. Głos, który brzmi jakby nigdy się nie kończył – delikatny, dziewczęcy i subtelny. Kompozycje, które nie zostawiają odciśniętego w głowie znaku, ale brzmią w krwiobiegu, kiedy tylko uszy dostają bodźce w postaci pierwszych dźwięków. Wszyscy pamiętamy „Life for Rent”, „White Flag”, czy „Stan” razem z Eminemem. Trzy albumy przestały jednak wystarczać, na szczęście nie tylko fanom, ale i samej artystce. Pięć lat przerwy wyszło jej zdecydowanie na dobre – ta płyta to powrót w wielkim stylu.
Nie ma co się rozwodzić nas każdym utworem z osobna. Ten album to całość. Dobra, równa całość, dobrej, znanej nam Dido. W tworzeniu tego krążka spory udział ma jej brat – Rollo Armstrong. To żadna nowość, bo to rodzeństwo współpracuje ze sobą od dawna. W kilku utworach pojawili się jednak inni muzycy, wprowadzając chociażby trochę rapu. Taki zamęt zasiał Kendrick Lamar w kawałku „Let Us Move On”, ale ten zamęt nie ma w sobie krzty negatywnego odbicia. Trudno znaleźć cokolwiek, co miałoby negatywny wydźwięk. Dido jak Dido. Wokalnie – poprawna i rozbudzająca zmysły. Melodycznie – świeża. Instrumentalnie – różnorodna. Kondycyjnie – w bardzo dobrej formie. Wizualnie – jak zawsze piękna. Emocjonalnie – nierozchwiana i szczera.
Słodko, pięknie i uroczo. No właśnie, ale czy na wysokim poziomie? Chyba nie. Ale czy to dobra kategoria? Chyba też nie. Jeżeli celem Dido jest umilanie czasu, lekkie rozbudzanie zmysłów, uspokajanie i poprawianie nastroju – to spisała się na medal. Ja nie spodziewam się po niej więcej. „Girl Who Got Away” to kontynuacja dobrej Dido, tej, która współgra z kieliszkiem wina albo gorącą herbatą. Jednego jestem pewna – nie ma takiej drugiej i to przypomina się przy odsłuchu tego krążka. Nikt inny nie potrafi w taki sposób otoczyć dźwiękami głowy. Wokalistka daje nam jedenaście mocnych argumentów na to, że warto po nią sięgnąć.
Polecam na uśpione serce i rozdygotane serce. Polecam na spokojny dzień i na szalony dzień. Polecam do słuchania w pojedynkę i we dwoję. Słuchajcie, zachwycajcie się i dajcie się porwać delikatności tego głosu. Ten album nie zostanie w Waszych głowach, ale jak usłyszycie go po raz kolejny, to już dokładnie będzie wiedział, w które zakamarki Waszych głów się wkraść, żeby je uspokoić i pocieszyć.