Bez wątpienia jest nieodłączną towarzyszką życia. Występować może pod wieloraką postacią, mieć różne przyczyny, dotykać różne osoby, ale pewne jest, że prędzej czy później dogoni każdego z nas. Tę oczywistą tragedię gatunku ludzkiego, jaką jest śmierć, w poetycki sposób ujął rumuński reżyser Radu Afrim w swoim nagradzanym spektaklu Trzy smutne sztuki, powstałym na podstawie trzech dramatów Maurice’a Maeterlincka: Intruz, Siedem królewien oraz Wnętrze.
W Toruniu spektakl zaprezentowany został w ramach 27. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt na Arenie Toruń. Jak sama nazwa sztuki wskazuje, dzieli się ona na trzy części, powiązane ze sobą przede wszystkim tematycznie: bohaterem każdej z nich jest przede wszystkim śmierć.
Pierwsza z nich, Intruz, swoją konwencją przypomina klasyczny horror psychologiczny. Obserwujemy XIX-wieczną rodzinę, pogrążoną w zadumie nad znajdującą się w głębokiej śpiączce matką, która zapadła w nią po ciężkim porodzie. Dramatu dodaje fakt, że niemowlę nie wydaje się jakkolwiek reagować na swoje otoczenie, pozostając całkowicie nieme. Krewni kobiety od czasu narodzin nie opuszczają domu, opiekując się nią w miarę możliwości. Atmosfera, jaka w nim panuje, jest niezwykle ciężka i dojmująca, nie pozostając bez wpływu na psychikę znajdujących się w nim osób. Zaczynają doświadczać oni różnego rodzaju urojeń i przywidzeń, widzą mgliste postacie w ogrodzie, słyszą kroki. Szczególnie ciężko całą sytuację przeżywa jedna z córek, całkowicie ślepa i zdana tylko na zmyły pozawzrokowe. Zaczyna paranoicznie oskarżać swoją rodzinę o zatajenie przed nią czegoś, czego sama nie może zobaczyć. Brak zaprzeczenia ze strony domowników wyraża w tym przypadku więcej niż tysiąc słów, a subtelne sygnały poukrywane podczas trwania spektaklu nie pozostawiają złudzeń co do losu matki.
Siedem królewien wybija się na tle reszty historii swoim niezwykle onirycznym oraz surrealistycznym klimatem. Tytułowe siedem dziewcząt po śmierci rodziców trafia pod opiekę starszego samotnego małżeństwa. Widzowie poznają bohaterów w momencie, gdy po latach rozłąki spotykają się ponownie ze swoim dorosłym wnukiem. Od razu w oczy rzuca się ogromna różnica pomiędzy młodym mężczyzną a kobietami. Kompletnie nagie, nieme oraz zamknięte w klatce przypominają raczej dzikie zwierzęta niż ludzi. Wydają się nie mieć żadnej autonomii i są również w ten sposób traktowane. Chłopak, który już lata temu wybrał sobie wśród nich swoją wybrankę serca, wrócił po swoją należność. Ta jednak chwilę po jego przybyciu, traci przytomność i pozostaje w bezruchu przez kolejne kilka godzin. Interwencja jej niedoszłego narzeczonego tylko potwierdza najgorsze przypuszczenia, a potencjalne przyczyny takiego obrotu spraw pozostają pod znakiem zapytania.
Wnętrze, ostatnia historia, jest pewnym echem pierwszego z przedstawionych dramatów. Ponownie poznajemy historię rodziny, choć żyjącą w podobnym okresie czasowym, to o wiele lepiej sytuowaną. Na pierwszy rzut oka wydaje się szczęśliwa, mogąc pozwolić sobie na służbę domową czy dziecięce zabawki. Taką też ją poznajemy, poprzez narrację jednej z córek, która przez cały czas trwania tej części sztuki jest zewnętrznym obserwatorem rozgrywających się na scenie wydarzeń. Z czasem nie tylko orientujemy się, że obraz idealnej rodziny to tylko iluzja, ale i poznajemy wstrząsającą prawdę o głównej bohaterce, której z jakiegoś powodu nie dostrzega reszta domowników. Dziewczyna próbuje skontaktować się z rodziną, zostawiając im wiadomości na zaparowanej szybie czy manipulując lalką swojej siostry, lecz bezskutecznie. Wyczuwać jej obecność wydaje się tylko matka, stale wyglądając przez oszronione okno.
Radu Afrim utożsamia śmierć z wizerunkiem kobiety, stąd w każdej sztuce umiera właśnie postać żeńska. Choć całość obiera konwencję zbliżoną do horroru, reżyser nie chce straszyć swoich odbiorców, a raczej oswoić ich z tym jakże trudnym tematem. W zależności od interpretacji śmierć nie jest jednowymiarowa i przyjmuje różne formy. W Intruzie, jak wskazuje na to tytuł dramatu, jest ona nieproszonym gościem i sprytnie wkrada się do domu, mimo że rodzina podejmuje próby powstrzymania jej. W Siedmiu królewnach śmierć stanowi prawdopodobnie jedyny moment w życiu zmarłej dziewczyny, w której ta mogła poczuć jakąkolwiek autonomię oraz władzę nad swoim losem. We Wnętrzu gwałtownie skraca krótkie życie głównej bohaterki, która w trakcie trwania swojego monologu, ubolewa nad tym, że nigdy już nie doświadczy tego, co jej rówieśniczki. To właśnie w ostatnim adaptowanym dramacie, Afrim wprowadził najwięcej zmian. W oryginalnym tekście dziewczyna nie jest pełnoprawną postacią, pojawia się jedynie w rozmowach innych bohaterów. To właśnie reżyser postanowił obdarować ją głosem, dzięki czemu sztuka nabiera bardziej osobistego wydźwięku.
Czytaj także: Niepowtarzalne „Ćwiczenia stylistyczne” [RECENZJA]
Spektakl pod względem wizualnym robi duże wrażenie, tym bardziej, iż scenografia w 2022 roku otrzymała prestiżową nagrodę Rumuńskiego Stowarzyszenia Artystów Teatralnych. Centrum wydarzeń każdej z części stanowi klatka: raz pełni ona funkcję domu, innym razem bardziej dosłowną. Pomimo adaptacji dość starych tekstów i wykorzystaniu kostiumów z epoki, sztuka ma nowoczesną formę, korzystając z dużej ilości elementów audio-wizualnych. Jako że oryginalnie spektakl wystawiany jest w języku rumuńskim, widzowie niemówiący w tym języku, korzystali z pomocy słuchawek i dyktafonów z podkładającym głos lektorem. Ów zabieg nie przeszkadzał jednak w odbiorze i docenieniu gry aktorskiej stojącej na najwyższym poziomie. Na szczególną uwagę zasługuje tu Ada Lupu, grająca martwą dziewczynę we Wnętrzu, której rola jest prawdopodobnie najbardziej wymagającą w całym spektaklu.
Wysoka jakość sztuki bez wątpienia jest zasługą dobrej atmosfery panującej na planie. Całe spotkanie z aktorami było właściwie listem miłosnym skierowanym do nieobecnego na nim reżysera. Radu Afrim jest twórcą utrzymującym przyjazne stosunki i nastawionym na współpracę ze swoimi aktorami. Stara się pisać swoich bohaterów w oparciu o charakter osób odgrywających je, a także jest otwarty na wszelkie sugestie oraz zmiany. Reżyser jest bardzo ceniony także przez rumuńską publiczność, jako że każdy jego spektakl w rodzimym kraju wyprzedaje się bardzo szybko.
Nie jest to pierwszy spektakl Radu Afrima wystawiany w Polsce, w zeszłym roku również w ramach festiwalu Kontakt toruńska publiczność mogła oglądać jego Trzy siostry Czechowa.
[Fot.: Wojtek Szabelski]