Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Nic co ludzkie nie jest im obce? – spektakl „Miła robótka” [RECENZJA]

Jednym z ostatnich spektakli prezentowanych na 27. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym „KONTAKT” była sztuka, pt. „Miła robótka” w reżyserii Agnieszki Jakimiak.

Puntem wyjścia dla stworzenia spektaklu była książka Ewy Stusińskiej, pt. „Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity”. Jej reportaż to próba uchwycenia momentu przemian społecznych i rewolucji seksualnej lat 90., kiedy to do szarej rzeczywistości wdarła się zachodnia frywolność i kolorowa obietnica seksualnego spełnienia. Sztuka wyreżyserowana przez Jakimiak stara się być sceniczną interpretacją wydarzeń, jakie miały miejsce w Polsce w tamtym okresie. Nie powinniśmy jej jednak odbierać zbyt dosłownie, bowiem już na początku dostajemy informacje prosto ze sceny, że historia, jaką chcą nam przedstawić twórcy, tak naprawdę jest jedynie pewną kreacją, ich wizją rzeczywistości. Twórcy przez cały czas korzystają z ustalonej niedosłownej formy.

W spektaklu wszystko jest – zdawałoby się – na opak. Począwszy od tego, że widzowie zostają usadzeni w miejscu, gdzie na co dzień znajduje się scena teatralna. Tymczasem siedzenia widowni zostają wykorzystane przez twórców do zaprezentowania sceny zamykającej spektakl, która ma się odbywać na plaży nudystów. Tam też zupełnie nadzy aktorzy prowadzą dyskusję na temat tego, jak potoczy się dalsza sytuacja z przemianami obyczajowymi w naszym kraju.

Twórcy zapraszają widza do przytulnej przestrzeni, w której króluje rozłożony na samym środku duży, różowy, futrzany dywan. Jego kształt ma przywodzić na myśl kobiece części intymne. To epicentrum wydarzeń, tam odbywają się kulminacyjne sceny. Służy on również niejako do wyznaczania ram, w których przemieszczają się aktorzy.

Fot.: Dawid Stube | HaWa Festiwal Łódź Czterech Kultur

Miłej robótce próżno szukać fabuły, która złożyłaby się na spójną akcję. To raczej zbiór mniejszych scenek, będących swego rodzaju wykładem o tym, jak kształtowało się podejście do seksualności w latach dziewięćdziesiątych. Samemu spektaklowi bliżej do prowokacyjnego performance’u, niż do sztuki teatralnej.

Dostajemy opowieść o piśmie dla naturystów, zatytułowanym „Naturyzm i Natura” oraz o tym, jak mogłoby wyglądać hipotetyczne spotkanie redakcji. Ustalanie tego, co wypada pokazać na rozkładówce oraz na jakich wątkach się skupiać. Uczestniczymy w tym kolegium redakcyjnym, przysłuchując się kolejnym pomysłom na unowocześnienie wydawnictwa. Takie pismo rzeczywiście pojawiło się na polskim rynku w tamtym okresie, jednak po kilku numerach zrezygnowano z jego wydawania. Coś, co miało być prawdziwą rewolucją dla Polaków, krokiem do przodu w zmieniającym się po transformacji ustrojowej kraju, możliwością na spojrzenie na ciało w inny sposób i zaakceptowanie go, okazało się być utopią, na którą wówczas było za wcześnie.

Fot.: Dawid Stube | HaWa Festiwal Łódź Czterech Kultur

Wracając do lat 90., o których zdaje się opowiadać nam spektakl – mamy tu do czynienia z przekrojem różnych postaci, którzy według twórców przyczynili się do stworzenia statusu quo polskiego podejścia do seksualności. Chociaż w tym przypadku mowa bardziej o pornografii, bo to na nią zostaje kładziony największy nacisk. Aktorzy gnieźnieńskiego teatru wcielają się w kilka różnych postaci i niejako oddają im głos. Jest jednak jest to bardziej opowiadanie o tych osobach, niż głęboki portret którejkolwiek z nich.

O zacieraniu się granicy między pornografią a naturalną nagością ludzkiego ciała mówi nam w spektaklu postać Jerzego Urbana – redaktora naczelnego tygodnika „NIE”. Larry Flynt (amerykański wydawca, twórca pierwszego czasopisma pornograficznego „Hustler”) przekonuje do publikowania odważnych zdjęć w prasie, natomiast Ylva ze Szwecji odpowiada na listy wysyłane do redakcji przez jej wiernych czytelników.

Innymi scenami są tutaj wyuzdane tańce, które miały przypominać sceny wyjęte z filmów pornograficznych. Wydaje mi się, że jest to test dla samych aktorów, bowiem w dużej ilości scen wykonują oni obsceniczne pozy, wydają z siebie jęki rozkoszy, czy prowokują gestami, utrzymując przy tym cały czas kontakt wzrokowy z widzem. Przybiera to wręcz formę „polowania na widza” i jego uwagę. Twórcy szukają sobie kogoś, kto przyjmie rolę „ofiary” i przypatrują się mu przez kilkadziesiąt sekund. Reakcje widzów są różne. Niektórzy ze wstydu uciekają wzrokiem w podłogę, inni śmieją się z absurdu tej sytuacji, a jeszcze inni starają się brnąć w zaproponowaną przez aktorów grę – wytrzymać to napięcie, które niesie ze sobą wzrokowa interakcja.

Fot.: Dawid Stube | HaWa Festiwal Łódź Czterech Kultur

Tak, w spektaklu mamy do czynienia z próbami zaangażowania widowni. Są oni potrzebni, m.in. do przeczytania wspomnianych wyżej listów. Mają też za zadanie utrzymywać kontakt wzrokowy z aktorami. Proponuje im się wypicie mleka od jednej z aktorek. Zostają w końcu poproszeni o podzielenie się z artystami napiwkiem, drobną opłatą, za to, że aktorzy rozebrali się na scenie. W pewnym momencie, na spektaklu, na którym miałem okazję być, starszy mężczyzna skomentował to słowami „Ja mogę dać wam nawet stówę, pod warunkiem że już skończycie”. Chcę wierzyć, że nie było to wyreżyserowane i rzeczywiście w ten bezpośredni sposób widz wyraził swoją dezaprobatę. Aktorzy natomiast spojrzeli na siebie i uznali, że nie mogą przyjąć tej zapłaty, bo przed nami finał spektaklu. Wybrali opcję: „Show must go on”. Niestety, bo gdyby się zgodzili, oszczędziliby widzowi zmarnowanego czasu, a sami byliby chociaż bogatsi o sto złotych…

„Miła robótka” broni się na pewno jako lekka i zabawna forma teatralna. Przy niektórych żartach, bazujących na popkulturowych odniesieniach, szczerze się śmiałem. Na pewno działają tu też, wykorzystywane przez twórców notorycznie, skróty myślowe, bowiem to na nich opiera się główny zamysł spektaklu.

Nie można odmówić twórcom dobrego pomysłu. Potencjalnie chcieli oni opowiedzieć, na deskach teatralnych, o sprawach dotyczących podejścia Polaków do seksualności. Nie wychodzi z tego pomysłu jednak to, czego można byłoby oczekiwać. Brak tu komentarza, trafnych spostrzeżeń, prowokacji, która mogłaby wnieść coś do debaty publicznej. W ostateczności dostajemy zabawne show bazujące na ukazywaniu na scenie tematów uznawanych powszechnie za tabu, jednak w sztuce nagie ciała i erotyczne sceny, raczej już u nikogo nie wzbudzają takich emocji, które może wywoływały kiedyś. W tym spektaklu nie ma ani subtelności, ani też wulgarności. W ogólnym rozrachunku mamy do czynienia z chaotycznymi scenami, które nie bronią się jako całość. Ostatecznie spektakl pozostawia po sobie niesmak, niczym mleko, którym częstowała jedna z aktorek.

Spektakl „Miła robótka” w reżyserii Agnieszki Jakimiak został zaprezentowany toruńskiej publiczności podczas 27. MFT KONTAKT w Toruniu. Więcej na temat festiwalu oraz spektaklu, który został wyróżniony główną nagroda możecie przeczytać tutaj.

Fot.: Dawid Stube | HaWa Festiwal Łódź Czterech Kultur