Wydana dwa lata temu pierwsza część Uśmiechnij się okazała się niemałym sukcesem, zarówno pod względem artystycznym, jak i finansowym. Nic dziwnego więc, że otrzymała wysokobudżetową kontynuację. Tylko czy była ona potrzebna?
Główny wątek Uśmiechnij się 2 skupia się na Skye Riley (Naomi Scott), młodej gwieździe pop, która szykuje się do wyruszenia w pierwszą trasę koncertową po wypadku samochodowym. Jak się szybko okazuje, dziewczyna robi dobrą minę do złej gry, bo rana po wypadku ciągle daje o sobie znać, wciąż dręczy ją dawny nałóg narkotykowy, a na domiar złego nie pogodziła się z najlepszą przyjaciółką. Sytuacja nieciekawa, chyba że jest się demonem żerującym na cudzej traumie – wtedy bomba.
Fabuła nie jest szczególnie odkrywcza ani zaskakująca, ale jest ciekawą ewolucją pomysłów z pierwszej części. Tam główną bohaterką była psychiatra, której całym światem były dom i szpital. Mało było miejsca na wielkie sceny akcji, a bohaterów występowało jak na lekarstwo. Zresztą, cały pierwszy film to był w zasadzie typowy, niskobudżetowy horror z ciekawym pomysłem, który tutaj rozwinięto moim zdaniem w naprawdę dobrym kierunku. Skye jest bohaterką, która ma nie dość, że skomplikowaną przeszłość, to jeszcze jej aktualna sytuacja do najlepszych nie należy, a jej cała przyszłość zależy od powodzenia trasy koncertowej. Zgiełk jej życia został świetnie przeniesiony na ekran, bo nie ma tu nawet krótkiej chwili na oddech – ciągle coś się dzieje. Na dodatek cała „muzyczna” otoczka potęgowana jest nagranymi specjalnie na potrzeby filmu piosenkami Naomi Scott, które idealnie pasują do emploi prawdziwej piosenkarki pop.
Uśmiechów co niemiara
Większy budżet i skupienie na akcji widać szczególnie w scenach czysto „horrorowych”. Jest ich tu po prostu więcej i są lepiej zrealizowane, niż w jedynce. Jak poprzednio, tak i tutaj bohaterka jest świadkiem paranormalnych wydarzeń, które mają miejsce tylko w jej głowie. Cały witz w tym, że widz nie ma pojęcia, co faktycznie się dzieje, a co zostało Skye jedynie podsunięte przez złośliwego ducha. Nie zdradzając za dużo, powiem jedynie, że w tym filmie twórcy naprawdę „pojechali”. Byłem pod dużym wrażeniem, jak dobrze udawało im się ukrywać pewne znaki przed widzem.
Czytaj też: Sezon na spotkania w „Niebieskim Kocyku” – Projekcja filmu „Sezony” i spotkanie z reżyserem
Jak wspomniałem, straszaków jest więcej, ale niestety wciąż mają tę samą wadę co poprzednik – polegają głównie na jumpscare’ach, których nie jestem zbyt dużym fanem. Trzeba przyznać, że potrafią dobrze działać i czasem zupełnie się ich nie spodziewałem. Jest ich w tym filmie zatrzęsienie i jeśli ktoś ma to słabe nerwy, to się niestety od filmu odbije. Poza tym występuje sporo krwawych i generalnie „szalonych” scen, choć zdecydowanie jest to „bezpieczny” horror. Nie jest to film w żadnym razie szokujący czy obrzydliwy, ot, definicja blockbusterowego horroru – ma dobry klimacik, ale raczej mało kto będzie się tutaj czegokolwiek naprawdę bał.
Jednoosobowe show
Mimo że fabularnie dzieje się więcej i Skye otacza więcej postaci, to aktorsko cały film jest dźwigany na barkach grającej ją Naomi Scott. Obraz zdaje się być w całości stworzony dla niej, a widz ma nigdy nie spuszczać z niej oczu (chyba że akurat nie ma jej w kadrze…). Aktorce fantastycznie udało się wykrzesać z siebie emocje zakłopotania, strachu i postępującego szaleństwa, a każdy krzyk brzmi przerażająco prawdziwie. To pierwsza jej tak duża rola po remake’u „Aladyna” z 2018 r. i świetnie jest patrzeć, jak rozwija swój aktorski warsztat. Poza Scott, w filmie zobaczyć można Rosemarie DeWitt w roli matki Skye oraz Dylan Gelula jako jej przyjaciółkę Gemmę. Te dwie role są jednak co najwyżej komplementarne i nie dają aktorkom miejsca na wykazanie się – to nie do nich należy scena, tu rządzi Naomi Scott.
Czy będzie więcej uśmiechów?
Kończąc, odpowiem na pytanie z wprowadzenia. Sam uważam, że kontynuacja nie była potrzebna, ale jednocześnie myślę, że rozwija tę serię w ciekawym kierunku. Nie ma co ukrywać – Uśmiechnij się 2 to film odtwórczy, który całkowicie opiera się na tych samych pomysłach, które wprowadzono w części pierwszej. Nikt nie odkrywa tu koła na nowo. Jego największą zaletą jest to, że po prostu bierze rzeczy, które działały w pierwszym filmie i robi je jeszcze lepiej. To typowy przykład wysokobudżetowego sequela – więcej, lepiej, bardziej, mocniej. Największym zawodem było dla mnie zakończenie, które jednak daje bardzo duże nadzieje na to, że trzecia część, o ile powstanie, będzie już zupełnie inną produkcją.
[fot. okładkowe: materiały promocyjne filmu]