Nie ma lepszego miesiąca niż listopad, jeśli chodzi o słuchanie ciężkich gatunków muzycznych. Nad miastem unoszą się chmury, z których od czasu do czasu pada zimny deszcz, powoli zamieniając się w śnieg. Właśnie teraz słucha się smutnej muzyki dla smutnych ludzi.
Hållbar
17. edycję festiwalu otworzyła swoim występem grupa Hållbar. W niedzielne popołudnie wbiły się ostre dźwięki wybrzmiewające z odznaczających się w półmroku gitar i solidny scream. Damski wokal zdecydowanie był elementem wyróżniającym Hållbar spośród reszty koncertów. Gosia Marczak zdawała się zyskiwać pewność na scenie z każdym kolejnym kawałkiem. Wokalistka śmiało wchodziła w interakcję z publicznością, zachęcając tłum do skandowania.
Serdeczność w jej głosie pomiędzy utworami i ruchy sceniczne stwarzały kontrast do brzmienia zespołu, który po paru utworach zaczął wprowadzać do swojej gry więcej elementów typowych dla black metalu. Tempo wzrosło, atmosfera zgęstniała, a Hållbar dostarczał toruńskiej publice wrażeń m.in. w postaci niespodziewanie wyrzuconej w trakcie grania pałeczki. Sam przebieg pierwszej połowy koncertu był w moim odczuciu rosnącą krzywą brutalności w brzmieniu.
W całym występie można było odczuć mieszankę wielu stylów muzycznych. Pojawiło się kilka szybkich solówek. Pomimo objęcia pozycji zespołu otwierającego wydarzenie, grupa nie mogła narzekać na pustki na sali.
71 ton
Czekałam w tłoku i dymie przepuszczającym czerwone światło, aż przejedzie po nas obiecany, ciężki walec. Przyznaję – miałam obawy. Pamiętajcie jednak, że w gęstej ciemności mrok jest nadzieją. Siła rażenia była spora już przy pierwszych riffach. To zdanie należy rozumieć w pozytywnym aspekcie, ponieważ opętały one karki sporej części uczestników. Pośrodku zadymionej sceny rysowała się sylwetka frontmana z kablem oplatającym mu nadgarstek. Jeden rabin (ja) powie, że to piękne i hipnotyzujące, drugi może wskazać na ubogie efekty oświetleniowe w NRD, które uczestnicy koncertów znają na pamięć. Moim zdaniem warunki panujące na scenie i w sali w piekielny sposób podkreślały klimat zagłady, jaki wylewali na nas Tonmani.
Tego wieczoru był to jedyny zespół, któremu udało się mnie zaprosić do kontemplacyjnego lotu. Absolutnie się tego nie spodziewałam. Dobrze, że nie obstawiałam zakładów. Oczywiście był to lot przez dolinę ostateczności, rzeczy nieuniknionych i postapokaliptycznych wizji. Będę wspominać go świetnie.
Walec powoli zbierał żniwo. Odpadali ci, którzy nie przynieśli na zajęcia z doom/sludge metalu cierpliwości do toczących koła riffów, rozciągających utwory do kilkunastu minut. Pierwsza przerwa w setliście nastąpiła około 20 minut po rozpoczęciu koncertu. Wśród szumiących nadal dzięki potężnemu delayowi gitar rozchodziły się głosy z widowni „czas na drugi utwór!”, „wolniej!”.
Panowie zaczęli jednak szybciej i ostrzej, a w moją głowę wbił się obraz wokalisty, który celując w publikę palcem, powtarzał „nie ma dla was ratunku!”. Doceniam wykorzystanie elementu noise granego na żywo, szczególnie na zakończenie utworów. Nagłośnienie nie było perfekcyjne, ale ten aspekt zdecydowanie nie był dla akustyka łatwym zadaniem. 71TONMAN tym występem sprawili, że jeszcze wrócę do ich twórczości, na pewno bardziej wsłuchując się w warstwę liryczną.
Blaski zorzy
Skoro ludzkość już wymarła, niech wyjdą obiecane wilkołaki. Członkowie zespołu Zørza rzucili toruńskiej publiczności kawał dobrego (i jak głosiły niektóre komentarze „surowego”) blacku. Było szybko i agresywnie. Energia gwałtownie przelała się na publiczność. Przy wykrzykiwanych ze sceny emocjonalnych tekstach pięści unosiły się same. Ekspresja płynąca z twarzy Refura dodawała klimatu.
Należy zaznaczyć, że nowy nabytek Godz ov War wybiega swoją twórczością poza kanony gatunku. Wchodzimy tu nie tylko w „postowe”, ale też w bardzo atmosferyczne rejony. Te cechy zespół postanowił podkreślić poprzez zwolnienie tempa występu po kilku kawałkach. Członkowie Zørzy ustawili się plecami do publiczności, a z głośników poleciał ambientowy utwór Zorza II.
Przez ten moment sam kolor świateł na scenie budził we mnie skojarzenie z tytułowym zjawiskiem świetlnym. Kawałek trwa niemal 4 minuty. Po wysłuchaniu przez publikę tych kilku minut odgłosów tnących ostrzy i grzmiącego dodatkowo basu, zespół wrócił do grania.
Jako fanka ostatniego wydania grupy, czyli Hellven, jestem bardzo usatysfakcjonowana występem. Niemal wszystkie kawałki z tej właśnie płyty zostały zagrane na żywo. Dla mnie był to jeden z tych koncertów, po których ma się ochotę pogratulować muzykom performance’u.
Nicość
O Sunnacie pisaliśmy nieraz. Jeśli nie zapoznaliście się jeszcze z ich muzyką, to wiedzcie, że potrafi zabrać słuchacza w mistyczny lot. Tak było też tym razem. Uwagę przyciągała ekspresja muzyków, którym towarzyszyły na scenie świece.
Łatwo było się unieść z orientalnym pustynnym wiatrem, szczególnie przy utworach z Burning In Heaven, Melting On Earth. Na ziemię ściągały obłąkane riffy, przypominając słuchaczom, że znajdujemy się na wydarzeniu prezentującym cięższe odmiany muzyki. Sunnata doskonale opanowała sztukę modulacji rytmu. Świetnie było słychać chórki i modulacje głosu, na które polecam zwrócić uwagę, jeśli wybierzecie się na koncert tej grupy.
Oczywiście nie obeszło się bez zaprezentowania kompozycji z tegorocznej płyty Chasing Shadows. W NRD wybrzmiały Saviour’s Raff, Wishbone i świetnie budująca napięcie Chimera. Pomimo późnej pory nie zabrakło bisów. Na zakończenie porwało mnie obowiązkowe machanie głową do Orcan i The Ascender. Nie było to tak spektakularne zjawisko jak masowy headbanging podczas zamykania zeszłorocznej edycji Post Mortem przez zespół SednA, ale jest to miłe przypomnienie.
Zobacz też: „Istniejemy sami dla siebie”. Wywiad z Sunnatą
17. edycja Post Mortem dostarczyła nam wrażeń z czterech różnych światów wykreowanych przez poszczególne zespoły. W mojej pamięci zapisuję ją w teczce z opisem zorza, hipnotyzujące dźwięki i tłok. Była to trzecia edycja festiwalu, która osiągnęła sprzedaż 100% wejściówek.
Zobacz, jak było rok temu: Post Mortem – piętnasta edycja [RELACJA]
[Fot.: wieczorem]